"Red Dead Redemption 2" - już graliśmy!

autor: /
https://www.filmweb.pl/news/%22Red+Dead+Redemption+2%22+-+ju%C5%BC+grali%C5%9Bmy-129992
Warunków, w jakich powstają gry Rockstar Games, pozazdrościć może każdy deweloper produkujący tytuły AAA. No bo kto słyszał, by przez osiem lat tworzyć sequel "GTA" na Dzikim Zachodzie, a tak w ogóle, to od pięciu lat nie wydać żadnej nowej produkcji. Ale może to właśnie jest klucz do sukcesu? Może tylko w taki sposób powstają blockbustery pokroju "Grand Theft Auto V" bijące wszelkie możliwe rekordy? Może właśnie dzięki takiej polityce "Red Dead Redemption 2" zapowiada się na największą, najpiękniejszą i najbardziej przeładowaną detalami grą, jaką kiedykolwiek widziałem?


"Red Dead Redemption 2", choć tytuł może sugerować co innego, dzieje się dwanaście lat przed wydarzeniami z pierwszego "RDR". Gangi to już praktycznie przeszłość, bo rozprawił się z nimi wymiar sprawiedliwości, choć gdzieś tam jeszcze funkcjonują niedobitki, takie jak szajka, której dowodzi Dutch van der Linde. Należy do niej John Marston, bohater poprzedniej gry, ale nie nim pokierujemy w dwójce (choć możemy z nim zbić piątkę w obozie), ale Arthurem Morganem, gościem, który nie zna normalnego, prawego życia, a w gangu jest od małego. Wyjęci spod prawa członkowie tej grupy to jego rodzina, za którą oddałby życie. Codzienność przestępców kręci się wokół wspólnego obozu, który spaja wielkie marzenie Dutcha o wolnym życiu bez podporządkowywania się prawu i rządowi. O jego przyszłości decyduje jednak nie sama gra i to, co wymyślili scenarzyści, ale nasze decyzje i czyny. Czy będziemy wspierać obóz? Czy będziemy pomagać jego mieszkańcom? Czy będziemy przywozić jedzenie, surowce i pieniądze? Gra nas do niczego nie zmusza, ale delikatnie sugeruje, co warto, a czego nie warto robić.

 

Nowa gra Rockstar odpłynęła od oryginału i serii "Grand Theft Auto" tak daleko, że momentami miałem wrażenie, że gram w "Yakuzę" na Dzikim Zachodzie. Mnogość aktywności w żaden sposób niepowiązanych ze strzelaniem czy biciem jest tak ogromna, że przez ponad pół godziny krzątałem się po mieście, sprawdzając, co tu jeszcze jest do zrobienia. Umyłem konia, kupiłem mu nowe siodło i zaplotłem warkocz na ogonie; uzupełniłem zapasy amunicji, jabłek i kostek cukru; ściąłem zarost; przyozdobiłem swój ulubiony rewolwer; skoczyłem do rzeźnika po kawałek wieprzowiny na później; strzeliłem drinka w barze, wysłuchując historii przypadkowego gościa, która uruchomiła zadanie poboczne; obejrzałem scenę egzekucji jednego z lokalnych bandytów, a na koniec rozpaliłem ognisko, rozbiłem namiot, przygotowałem i zjadłem kupione wcześniej mięcho i poszedłem spać.

Podczas rozgrywki miałem okazję zobaczyć również dwie misje fabularne: napad na pociąg i wjazd na chatę przywódcy wrogiego gangu. Napad zapowiadał się prostym zadaniem, bo jeden z naszych zamontował na torach ładunki wybuchowe, które jednak z jakiegoś powodu nie chciały wybuchać. Szybka decyzja ekipy i ruszamy w pęd za pociągiem, aby z wiaduktu zeskoczyć na wagon i zająć się tematem w starym stylu. Dużo strzelania, plądrowanie pociągu, a na koniec prezentacja systemu decyzji w grze: zostało trzech ocalonych, co z nimi zrobić? Zabić wszystkich trzech, aby nikomu nie pisnęli ani słowa; zabić jednego, aby inni wiedzieli, co ich czeka, jak na nas nakablują, czy może okazać miłosierdzie i liczyć na to, że już nigdy na nich nie trafimy? Każda decyzja ma swoje późniejsze konsekwencje, nie tylko dla fabuły, ale i dla naszego funkcjonowania w wirtualnym społeczeństwie "RDR2". Druga z prezentowanych misji była już prostą strzelaniną, która przypomniała mi bardzo dosadnie, że to nie "Call of Duty" i wbieganie między przeciwników kończy się momentalną śmiercią. Chowanie się za osłonami, przeładowywanie broni (trwające wieczność) w odpowiednich momentach i ciągłe obserwowanie każdego skrawka mapy są tu kluczem do sukcesu.

 
 

Tym, co jednak zrobiło na mnie największe wrażenie, to przywiązanie do detali, jakiego jeszcze w grach nie widziałem. Weźmy taką prostą kwestię jak zarost, który rośnie nam w czasie rzeczywistym i możemy go jedynie skrócić. Podczas golenia pojawia się nawet pasek pokazujący nasz "poziom zarośnięcia". Chcąc ułożyć włosy bohaterowi, nie obejdzie się bez wycieczki do sklepu po pastę. Kolejna kwestia – ubrania. Jeśli zabijemy kogoś z bliska, możemy zostać ochlapani krwią, co napotykani ludzie będą głośno komentować, więc warto po akcji uprać sobie ciuchy. Należy też pamiętać, że wybierając się z zimne obszary mapy, trzeba kupić cieplejsze ubrania, zaś biegając po cieplejszych rejonach, lepiej założyć coś cieńszego, bo Arthur się po prostu zagotuje. Można, wzorem "The Legend of Zelda: Breath of the Wild", pomagać sobie tonikami, ale to półśrodek i lepiej po prostu wozić ze sobą odpowiednie ciuchy. A skoro już przy wożeniu jesteśmy – nasz protagonista nie ma kieszeni bez końca i nie może nosić ze sobą kilkudziesięciu giwer jednocześnie. Wszystko, co zobaczycie na nim, to faktycznie rzeczy, jakie przy sobie ma i niestety, może mieć jedynie dwie bronie. Co z resztą? Można je wozić na koniu i przed cięższym zadaniem przekładać rzeczy pomiędzy ekwipunkami. Koń to zresztą temat na dłuższą rozprawkę, ale tak w skrócie: musimy go karmić, czyścić i od czasu do czasu poklepać po grzbiecie. Nie jest też nieśmiertelny, więc przed strzelaniną warto zostawić go kawałek dalej, aby nie oberwał, bo wtedy czeka nas szukanie lub też kupno nowego. Koń swoim zachowaniem przypomina tego z "Breath of the Wild", bo reaguje na nasze wołanie tylko z określonej odległości (im lepsze nasze relacje z nim, tym większa odległość) i możemy go po prostu stracić. Tak samo jak stracić możemy swoją ulubioną giwerę, jeśli nie będziemy o nią dbać. W sklepach z bronią możemy oddać ją do czyszczenia, ale co kiedy będziemy w terenie? Wyciągamy z kieszeni smar i bierzemy się za smarowanie. Jeśli o tym zapomnimy, to w kluczowym momencie broń może się po prostu zaciąć, a nawet rozpaść w drobny mak. Tak, ta gra stoi takimi detalami, o których istnieniu nawet nie myśleliście.


Oprawa graficzna "Red Dead Redemption 2" to kolejny mocny strzał. Jeśli widzieliście którykolwiek ze zwiastunów, to wiedzcie, że tak dokładnie wygląda ta gra. Rockstar nie ściemnia i wszystko, co nam do tej pory pokazali, pochodziło prosto z gry. Ba, nawet przerywniki filmowe generowane są w taki sposób, że na obraz z gry nakładane są pasy na górze i dole ekranu i voila – mamy scenkę. W tytuł grałem na PlayStation 4 Pro i już wyglądało to niesamowicie, więc obstawiam, że na mocniejszym Xboksie będzie tylko lepiej. Powraca też znany z późniejszych portów "GTA V" widok z perspektywy pierwszej osoby, który jest dostępny od samego początku i jeśli tylko macie taką ochotę, to w ten sposób możecie przejść całą grę.

Nie udało mi się nawet odhaczyć połowy interesujących rzeczy, jakie czekają w grze. Ale może to i dobrze, bo więcej niespodzianek odkryjecie sami 26 października, kiedy to "Red Dead Redemption 2" trafi do sklepów. Od pierwszej zapowiedzi wiedziałem, że będzie to wielki tytuł, ale dopiero po wzięciu do rąk kontrolera i spędzeniu z nim paru godzin zrozumiałem, że tak jak po ukończeniu "Breath of the Wild" zupełnie inaczej patrzę na gry z otwartym światem, tak po "RDR 2" zupełnie inaczej będę patrzył na gry wideo w ogóle.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones